literature

Polowanie na Bialego Kruka Rozdzial 1

Deviation Actions

Wysep's avatar
By
Published:
1.1K Views

Literature Text

"Z bestią wszelaką w potyczkę wchodząc, wystrzegać się winno myślenia potworowi podobnego. Zważcie na przestrogę: Wszak, gdy w monstra ślepia spoglądacie i ono w wasze zerka." ~ Mistrz Zakonu Cierni Shir podczas oddelegowania Pierwszej Krwawej Róży

Śródlesie, jak nazywano lokalnie niewielką mieścinę, ulokowaną na daleki wschód od Prądnicy i pozbawioną jakiegokolwiek znaczenia dla możnych, było domem niecałych trzech setek dusz w tym dokładnie siedmiu elfów i jednego, podstarzałego gnoma. Wzniesione na jedynym przerzedzeniu, rozdzielającym olbrzymie obszary zielone w postaci łęgów, grądów czy nawet olsów rozrastających się na południu, znajdywało się w jednej trzeciej drogi między Prądnicą i Cichorzeczem. Opierało swą skromną gospodarkę na handlu i rzemiośle, skupując chętnie prądnijską żywność. Śródlesie było miasteczkiem drobnym i niepozornym. Równie często można było usłyszeć tu śpiew ptaków co trajkotanie przekupek. Niektórzy nazwaliby to miejsce idyllą.

Jednak tego wieczora zalała je krew.

***

Trzynastoletni Roger dygotał jak osika, próbując utrzymać w dłoni stary, ojcowski nóż do oprawiania zwierzyny. Wsparty o ścianę nie był zdolny do wyduszenia choćby słowa pociechy w stronę swej małej siostry, a tym bardziej matki zatykającej usta łkającej cicho córce tak mocno, że niemal ją dusiła. Wbił wyczekujące spojrzenie w ojca - nadgryzionego zębem czasu myśliwego o zdrowych, silnych ramionach, którego surowa twarz pobladła jak u trupa. Zaciskał żylaste dłonie na prostej włóczni, służącej mu niegdyś do walki z niedźwiedziem. On również nie był w stanie podnieść na duchu rodziny, cóż jednak zrobić się dało? Nie zdążyli dobiec do lokalnej, niewielkiej świątyni Very znajdującej się w centrum miasteczka, bowiem bestia dotarła tam pierwsza. Uderzyła zaraz o zmierzchu i siała zniszczenie już od godziny.

Chłopiec zwalczył przemożną chęć ucieczki i zerknął przez rozciągnięty w oknie rybi pęcherz. Ujrzał jedynie ciemny, masywny kontur stwora rwącego drewno i rysującego kamienie świątyni swymi pazurami. Wydawało się, że nie był w stanie przedrzeć się do wnętrza, dokładnie tak jak mówiła akolitka Dalia, którą spotkali podczas panicznej ucieczki. Widział ogon wijący się po ziemi niczym wąż i wygięty, pokryty gęstym futrem grzbiet. Nagle jakiś ciemny kształt przebiegł tuż przy ścianie domu, w którym znaleźli schronienie. Bestia zastygła. Odwróciła się powoli, jakby nie chciała spłoszyć ofiary. Usłyszał gardłowy pomruk i w mgnieniu oka stwór skoczył w ich stronę. Roger nie zdążył uskoczyć, gdy uderzenie zerwało drewniany dach i rozbiło cienką ścianę, zasypując rodzinę odłamkami i fragmentami połamanych desek. Zakrywając głowy i twarze, rzucili się w jedno miejsce. Chłopiec widział rozcięcia na ciele matki i ojca, sam zatoczył się od uderzenia i poczuł, jak krew zalewa mu oko, wyciekając z pękniętego łuku brwiowego. Dygocząc na całym ciele, obejrzał się, zakrywając swym ciałem siostrę.

Bestia w całej swej okazałości stała na tle kilku płonących w oddali budynków. Dwie pary długich na półtora metra prostych, acz rozwidlonych w kilku miejscach rogów wystawały z masywnego czerepu przypominającego pysk kozy o ludzkich rysach, w którym błyszczała złowrogo para przekrwionych, pomarańczowawych oczu wielkości ludzkiej pięści. Gęste, długie futro pokrywające grzbiet i podbrzusze stwora zlepiała zakrzepła posoka mieszająca się z połamanymi gałązkami świerków. Długie, cienkie łapy zakończone patykowatymi palcami, przy których skóra prześwitywała niemal do kości, trzymały szarpiącego się człowieka o pomarszczonej twarzy. Rozpoznał w nim Vildeberga Młodszego - sędziwego kupca zaopatrującego mieścinę w dobra doczesne niemożliwe do wyprodukowania na miejscu. Spiczaste uszy bestii poruszyły się, a powiew oddechu uderzył w nozdrza zapachem gnijącej ściółki leśnej. Stwór otworzył pysk, z którego wyciekła gęsta, obrzydliwa ślina o zielonkawej barwie i zbliżył krzyczącego i szarpiącego się kupca do rzędu równych zębów. Zastygł raz kolejny. Ślepia powoli podniosły się i skrzyżowały ze spojrzeniem Rogera. Chłopak poczuł, że coś ciepłego spływa mu po nogawce. Bestia przekręciła łeb i upuściła Vildeberga na ziemię pod swoje przykurczone, opatrzone w kopyta nogi. Zrobiła krok w ich stronę przypadkiem stając na ręce kupca i miażdżąc ją doszczętnie. Vildeberg wrzasnął nieludzko i stracił przytomność. Roger chciał biec, uciec, ale nie mógł. Nie był w stanie zmusić mięśni do ruchu. Całą rodzinę sparaliżował strach. Strach nieprzenikniony i lepki. Zimny i bezlitosny. Wibrujące powietrze jeszcze raz uderzyło w niego, gdy bestia wydała z siebie gardłowy pomruk.

Wtedy usłyszeli wysoki dźwięk fletu. Ktokolwiek grał na instrumencie fałszował, wydając z niego tylko piski i świsty. Bestia zastrzygła uszami i skuliła łeb, po czym pociągnęła nosem, a jej bawoli ogon uderzył z trzaskiem o połamaną posadzkę. Nagły ryk pierwotnej, nieokiełznanej furii, który wyrwał się z trzewi potwora, skruszył ścianę strachu i zmusił ich do ruchu. Cała czwórka rzuciła się do ucieczki przez ocalałe jakimś cudem drzwi. Stwór stracił nimi zainteresowanie. To dlatego Roger obrócił się raz jeszcze, by spojrzeć co się dzieje. Na tle płonących i zawalonych budynków dojrzał zeskakującego z konia jeźdźca. Wtedy po raz pierwszy zobaczył łowcę potworów.

Nie pamiętał, co działo się dalej. Trafili do świątyni, klucząc pomiędzy budynkami i nie zważając na wrzaski bestii i huk łamanych desek dobiegający z sąsiedniej uliczki. Po drodze ojciec zgubił włócznię, a matka zdarła sobie kolano. Cokolwiek działo się z potworem nie interesowało ich. Ważne, by znaleźć azyl. Dobiegli do wrót, rozpaczliwie tłukąc w nie pięściami. Po minucie rozciągającej się w wieczność, te uchyliły się, wpuszczając ich do środka.

Posadzkę, składającą się z owalnych, wytartych kamieni, pokrywały zastępy rannych ludzi. Wszechobecne jęki, krzyki i modlitwy, do tej pory stłumione przez ciężkie drzwi, zaatakowały ich zmysły. Wrota uchyliła im Dalia w swej białej szacie pokrytej plamami czerwieni. Nawet jej jasne blond włosy, zazwyczaj zadbane, teraz pochłonął nieład. Widząc ich, uśmiechnęła się szeroko w ten uroczy, charakterystyczny dla siebie sposób.
- Żyjecie! - odetchnęła z ulgą i pomogła im wejść, wskazując jedną z wolnych dębowych ławek. – Will, bądź tak dobry i pomóż mi przenieść rannego w głąb świątyni, dobrze? - Zamknęła wrota i oparła się o nie, czekając aż ojciec Rogera odprowadzi rodzinę i przyjdzie jej pomóc. Wielebny uśmiechnął się do nich blado i podał im misę z wodą, którą chłopiec zaczął omywać kolano matki. Wewnątrz panowało przerażenie mieszające się z ulgą. Wiele par oczu wbijało się w najświeższych ocalałych z niedowierzaniem. Inny myśliwy pomachał ojcu, a kilka zaciekawionych dziecięcych oczu zwróciło się w stronę siostry Rogera. Chłopiec odetchnął z ulgą - byli bezpieczni. Nadal można było usłyszeć zawodzenie potwora i, co jakiś czas, nagły huk kamieni, od którego wszyscy się kulili. Mimo to koszmar rozgrywający się na zewnątrz wydał się odległy i nierzeczywisty.

Po obmyciu twarzy swojej drobnej siostrzyczki chłopak zdał sobie sprawę, że wewnątrz zapanowała dziwnie nienaturalna cisza. Zmarszczył brwi i wsłuchiwał się przez chwilę. Na zewnątrz nie słychać było żadnych głośniejszych dźwięków. Nie było ryku, czy zawodzenia. Zabrakło drapania pazurów. Absolutnie nic. W świątyni nastąpiło rozluźnienie. Kilka osób zaczęło się cynicznie śmiać, ktoś inny opowiedział dowcip i choć nadal można było usłyszeć płacz, a ranni od czasu do czasu pojękiwali, atmosfera zmieniała się diametralnie. Zapanowało przekonanie, że zagrożenie minęło bezpowrotnie.
- Nadia, widziałaś może Vildeberga? Uparł się, że poszuka kolejnych ocalałych. Może i jak na starca mógłby konkurować sprawnością z młodzieżą, ale to skrajna głupota. – Jedna z wielu sąsiadek, której imienia Roger nie znał, podeszła do jego matki. Oboje popatrzyli po sobie.
- Potwór chyba go dopadł… - Powiedziała ostrożnie Nadia i zacisnęła drżące dłonie na drewnianym kubku z wodą. W tym momencie rozległo się łomotanie do drzwi. Dalia była zajęta pomaganiem kowalowi, któremu spadająca belka złamała nogę, więc wrota otworzył wielebny. Gdy tylko to zrobił, cofnął się gwałtownie. Na zewnątrz stała uzbrojona postać oblepiona śliną bestii i pokryta w kilku miejscach rozpryskami krwi. Wspierała Vildeberga Młodszego, którego prawa ręka przypominała ochłap mięsa.
- Kim je… - Nim wielebny skończył zadawać pytanie, przybysz pchnął rannego starca prosto na niego, przewracając tym samym obu, i wszedł do środka z głośnym stukiem kroków w absolutnej ciszy, jaka zapadła we wnętrzu świątyni. W ciągu sekundy uczucie bezpieczeństwa prysnęło. Dopiero moment później Roger zdał sobie sprawę, że przybysz jest kobietą. Bezsprzecznie pierwszą rzeczą, którą zauważyli i która wzbudziła lęk w wielebnym były jej oczy. Nigdy w życiu chłopiec nie widział ślepi przypominających kocie o ognistej barwie, których źrenice, przywodzące na myśl igłę osadzoną pionowo w oku, są niemal niewidoczne. Grafitowa twarz nie napawała optymizmem, bowiem natychmiast sugerowała pochodzenie rasowe wojowniczki. Słyszał trochę o drowach. O tym, jakimi są potworami i co potrafią zrobić człowiekowi. Wiedział więc, dlaczego się ich nienawidzi i czemu z radością każdy zobaczyłby jakiegoś nabitego na pal. Jednak w każdej historii miały one długie, białe, rozpuszczone włosy, a nie zaledwie do ramion i splecione rzemieniem, a do tego kruczoczarne. Wyciągnęła jakiś kamyk z jednej z kieszeni przy porządnej, barwionej na czarno, wzmacnianej kilkoma pasami skórzanej kurcie. Uniosła go przed oczy, idąc nadal przed siebie. Odepchnęła brutalnie myśliwego, który podniósł się by ją zatrzymać, a gdy nie odpuścił, uderzyła go w brzuch, jednocześnie nadepnąwszy obcasem jeździeckiego buta na jego stopę. Kopnięcie kolanem w splot słoneczny zgiętego w pół mężczyzny zakończyło jakikolwiek opór ludności. Przeszła nad przewalonym na ziemię człowiekiem i znów zerknęła na kamień. W ponurej ciszy ocalali obserwowali ją. Ślina potwora powoli skapywała z jej skórzanych spodni tej samej barwy co reszta ubioru. Gdy przechodziła koło nich, Roger dostrzegł zatknięty za dwa krzyżujące się pasy zakrwawiony krótki miecz o srebrzystym ostrzu, nóż i parę kul połączonych łańcuszkiem. Kimkolwiek była, dochodziła już do końca świątyni, kierując się prosto na Dalię nadal pomagającą dwóm rannym mężczyznom.

Nie zważająca wcześniej na intruza akolitka powoli podniosła wzrok, krzyżując go z kocim spojrzeniem wojowniczki chowającej właśnie kamień. W tym momencie młoda kapłanka rzuciła się do ucieczki między ławy, a drowka, uśmiechając się krzywo, sięgnęła po metalowe kule. Stanęła na drewnianym podeście, służącemu wielebnemu podczas kazań, i zakręciła nimi nad głową. Nim Dalia przebiegła połowę odległości do wrót, bolas przeciął powietrze z wizgiem i owinął się wokół jej łydek. Kobieta krzyknęła i upadła boleśnie na ziemię. Wojowniczka przetoczyła wzrokiem po zebranych. Niezadowolenie, wściekłość, niechęć, wszystko to malowało się na twarzach ludzi. Odchrząknęła i odezwała się zachrypniętym głosem przypominającym rzężenie konia, po którym niemożliwym byłoby odróżnienie płci mówiącej.
- Akolitko. - Dźwięk niósł się po całej świątyni. Dokładnie tak jak podczas przemów kapłana. - Jeżeli spróbujesz się uwolnić, zabiję cię. Jeśli którekolwiek z was ruszy jej z pomocą, zabiję najpierw ją, a później "bohatera". - Ostatnie słowo powiedziała z odrazą. Wielebny cofnął się od lezącej Dalii tak, jak i kilku innych mężczyzn, którzy odważyli się ruszyć. Nie mieli broni, a dbałość o własne rodziny była silniejsza niż sympatia do przemiłej dziewczyny. - Zadam ci teraz trzy pytania. Jeśli odpowiesz na nie szczerze, daruję ci życie. - Wojowniczka zeszła z podwyższenia i powoli podeszła do leżącej, mierząc mijane osoby wzrokiem dzikim, ale w jakiś sposób bezbarwnym, tak jakby ta pierwotność wynikała tylko z jej aparycji nie zaś spojrzenia. Chwyciła akolitkę za włosy i brutalnie zmusiła ją do powstania. Ta krzyknęła i pochwyciła jej ręce, próbując się utrzymać.
- Puszczaj! Na Verę, pomocy! - Zawołała kapłanka, rzucając zrozpaczone spojrzenie swoich dużych sarnich oczu mijanym mężczyznom, ale nikt nie wstał, by ją ocalić. Drowka zaś ruszyła spiczastym uchem i uśmiechnęła się, pokazując zęby z ostrymi, widocznymi kłami. Zaciągnęła Dalię na podwyższenie i znów się odezwała.
- Pierwsze pytanie. – Wojowniczka spojrzała w oczy akolitki. - Ile razy powiłaś dziecię?
- Ani razu! Vera zakazuje bratać się z wiernymi! - Wojowniczka chwyciła za dłoń kapłanki i wykręciła ją boleśnie, a ta wrzasnęła i załkała opadając na kolana.
- Zła odpowiedź. Masz rację, wasz bożek zakazuje bratania się z wiernymi, a co z niewiernymi? Spytam raz jeszcze. Ile razy urodziłaś? - Dalia wpatrywała się przez chwilę w wielebnego, a później przemknęła wzrokiem po obecnych w świątyni. Niektórzy zaczynali szeptać. Dalia uchodziła za najniewinniejszą z kobiet Śródlesia. Spuściła głowę i wbiła wzrok w posadzkę. Rumieniec zalał jej policzki, a kolejny szloch wstrząsnął ciałem.
- Trzy razy. - Kilka głosów podniosło się w oburzonym sprzeciwie. Niedowierzanie walczyło o prym ze zbulwersowaniem.
- Zewrzeć mordy! - Warknęła Drowka, wyciągając nóż. Puściła włosy kapłanki i pochwyciła raz jeszcze dłoń, tym razem zbliżając ostrze do jednego z palców.
- Wiesz, co się stanie, jak skłamiesz, prawda?
- Błagam, nie rób mi tego. Czemu to robisz? Nie zrobiłam nic złego. - Zaszlochała akolitka. Wielkie łzy spływały po jej rumianych policzkach i kapały na posadzkę.
- Wiem. Ile razy ojcem był człowiek? - W świątyni już trzeci raz zapadła cisza, gdy pytanie zaatakowało. Akolitka zacisnęła powieki i szczęki. Gdy wojowniczka szturchnęła ją, odpowiedziała szybko, nie podnosząc wzroku.
- Ani razu. - Drowka pokiwała głową. Nikt się nie odezwał. W Śródlesiu nie było wielu nieludzi. Co więcej żaden z nich nie wierzył w Verę, a więc wnioski nasuwały się same.
- Widzę, że się uczysz. Dobra dziewczynka.
- Skąd to wiesz? Czemu tu przyszłaś?
- Wypatroszyłam całą trójkę twoich dzieci. Ich krew pozwoliła mi znaleźć matkę. – Mówiła to bez wyrazu, jakby opowiadała o pogodzie. Dalia powoli podniosła głowę, a na jej licu zagościł nieśmiały uśmiech. Było w nim coś wyjątkowego, jak u człowieka, któremu uratowało się życie, a ten jeszcze w to nie uwierzył. Wojowniczka puściła ją i schowała nóż, odchodząc o krok.
- D... dziękuję. - Wyszeptała, a drowka przez moment patrzyła na nią, by następnie zwrócić się do ogółu.
- Bies, by spłodzić swój pomiot, potrzebuje humanoidalnej kobiety. Najlepiej ludzkiej. To, co nawiedziło waszą mieścinę, było ojcem. – Obrzydzenie wykwitło na twarze matek zatykających uszy dzieciom. Drobniutka kapłanka skuliła się zaś jeszcze bardziej.
- Toż to bzdura! - Wreszcie odezwał się William i zaplótł ramiona na piersi. - Bydlak był jak czterech ludzi!
- Bies to demon leśny. Demony zaś znają się na prostej magii. - Warknęła drowka niezadowolona, że ktoś jej przerywa. - Problem jest jednak taki, że porwana przyszła matka po spełnieniu swego zadania zostaje najczęściej pożarta. Chyba, że... - Tu zwróciła się ku akolitce, która wytrzeszczyła oczy. - Zawrze z nim pakt. Trzecie pytanie. Czyje życie mu obiecałaś?
- To nie tak! To nie miało tak wyglądać! Przechytrzyłam go! Byłam mądrzejsza! - Zaczęła nagle bronić się Dalia, rzucając się z dala od drowki i próbując odczołgać się na bok, ale ta pochwyciła ją znów za włosy. - Skąd mogłam wiedzieć? Nadia była bezpłodna, wszyscy to wiedzieli... wszyscy... Jak mogłam przewidzieć, że przyjdzie zielarka, która ją uzdrowi?! Jak!?
- Kogo jej obiecałaś?! – Warknęła, potrząsając kobietą. Lodowate oczy drowki nie wyrażały współczucia. Kapłanka uniosła drżącą dłoń i wskazała Rogera.
- Pierworodnego Nadii ze związku z Williamem poczętego w przesilenie zimowe. – Szepnęła. – Przepraszam, tak bardzo przepraszam. – Wojowniczka puściła ją i spojrzała na Rogera, który rozdziawił usta. W jednej chwili wokół rodziny powstał pierścień wolnej przestrzeni. Strach. To właśnie on sprawiał, że porzucano najbliższych. Nadia spoglądała na akolitkę z niedowierzaniem. Jej spowiednica i przyjaciółka zdradziła ją.
- Twoja głupota sprowadziła śmierć na tą mieścinę. Gdybyś oddała dzieciaka, nic by się nie stało. – Wojowniczka przykucnęła i odplątała bolas z nóg Dalii. Wstając, dobyła miecza i powoli ruszyła w stronę przerażonego chłopaka. – Teraz można go oddać, ale stwór wróci po ciebie. Najprostszym rozwiązaniem jest po prostu go zabić. Wtedy nie będziecie musieli się już niczym martwić. – Milczący obserwatorzy. Ci niegdysiejsi przyjaciele nagle stali się zupełnie obcy. Roger wpatrywał się w bezlitosne kocie oczy, które nie odrywały się od jego sylwetki. Widział nadal zakrwawiony miecz, na którym dostrzegł nieco śliny monstrum i nagle wszystko zniknęło. Przed nim widniała jedynie tania, ojcowska koszula pachnącą sianem i lasem. Drowka zatrzymała się. William trzymał w dłoni swój nóż myśliwski i zagradzał jej przejście do chłopca. Kobieta uśmiechnęła się z politowaniem.
- Zabiłaś bestię. To nie jest już potrzebne. – Zaczął, ale ona zaśmiała się cynicznie.
- A widziałeś trupa? Przepędziłam go, a to i tak łaska jakiś bożków, że mi się udało. Szczeniak musi zginąć, mało wam trupów? Mało bólu? Ten wasz kupicha stracił bezpowrotnie rękę. Widziałam rodzinę, którą przygniotły kamienie. Chcecie, by koszmar się powtórzył?
- Na pewno jest inny sposób.
- Daj mi jeden powód, bym miała rozważać inne metody.
- To jeszcze tylko dziecko!
- Pakt to pakt.
- Weź Dalię! To ona sprowadziła na nas zło!
- Właśnie! – Krzyknął ktoś z oddali. – To ona chędożyła się z potworem! – Kapłanka kuliła się nadal, płacząc i bojąc się podnieść wzrok.
- Wasza akolitka. – Głos drowki przybrał lodowaty ton. – Została porwana kilkanaście lat temu i wykorzystana przez tego potwora. To nie ona sprowadziła na was zgubę, a wy sami, boście pozwolili samotnej białce wejść do Puszczy Głuchych Ech.
- Sama się wyrywała! Pewnie Verze wierna nie była i to dlatego!
- Dalia poszła do lasu po leki dla was, oziębłe bęcwały. – Wielebny odważył się odezwać i wstał, podchodząc do łkającej dziewczyny. Otoczył ją ramieniem. – To dzięki jej poświęceniu twoja żona Cecylia nie wyzionęła ducha podczas porodu! – Zwrócił się do krzykacza z tylnych rzędów.
- Róbcie sobie z nią, co chcecie. – Drowka podniosła głos i jednym ruchem chwyciła za rękę Williama, uniemożliwiając mu cios nożem. Jej uścisk był nienaturalnie silny. – A ja wykonam to, co do mnie należy.
- Biały Kruk. – Odezwał się nagle Roger. – Tak jak przepowiedziała wieszczka. – Wojowniczka zatrzymała się i zmarszczyła brwi, a chłopiec kontynuował.
Z czerni wynurzy się dziecię ciemności,
niezlęknione wiecznej młodości.
Krew zrosi pola jak kłos pszenicy,
gdy śmierć nadejdzie z winy nierządnicy.
Prawda zatoczy koło nad kłamstwem,
a wasza religia zmierzy się z pogaństwem.
Życie twoje uratuje historia o Białym Kruku,
którego nie sposób ustrzelić z najlepszego łuku.
– Wyrecytował z pamięci przepowiednię otrzymaną niegdyś od przejezdnej wieszczki. Kobieta syknęła przeciągle i dopiero po chwili milczenia odezwała się cicho.
- Opowiadaj więc. – Schowała miecz i puściła dłoń Williama, odsuwając się od niego na bezpieczną odległość.
- Nie tutaj. – Powiedział ostrożnie ojciec. Mimo coraz większego sporu o los Dalii, kilka osób przysłuchiwało się wymianie zdań. Wojowniczka kiwnęła głową i bez słowa ruszyła na
zewnątrz. Mężczyzna podążył jej śladem. Nadia objęła Rogera i przytuliła go do piersi. Jego pięcioletnia siostra patrzyła na niego wielkimi oczyma i chwyciła go za dłoń.

***

Myśliwy nie mógł uwierzyć, że chłopak zapamiętał przepowiednię, a do tego, że pasuje ona do wydarzeń. Z dreszczem wspominał, co stało się na polach po zachodniej stronie miasteczka.
- Nim zaczniesz mówić, zadam pytanie. – Drowka oparła się o podrapaną ścianę świątyni i spoglądała w dal na płonący budynek, którego blask rozjaśniał noc. Udawała, że nie dostrzega dłoni wystającej spod zawalonej pobliskiej ściany.
- Gdy wchodziliśmy ten dom jeszcze stał… - Zauważył William spoglądając na ową kończynę. Kobieta wzruszyła jedynie ramionami.
- Zielarka, która pomogła twojej żonie, przyszła z lasu, pojawiła się na jedną noc i podała wam bardzo dokładne instrukcje tego, jak i gdzie macie spłodzić swoje pierwsze dziecko, prawda? - Była kompletnie nieskrępowana pytaniem. – Niektórzy nazwaliby ten sposób pogańskim?
William zmieszał się nieco.
- Tak.
- A w zamian zażądała czegoś prostego w rodzaju noclegu? A rano zniknęła znów w tym samym lesie?
- Dokładnie tak, skąd wiedziałaś? – Nie odpowiedziała, po prostu kręcąc głową.
- Biały Kruk. – Przypomniała, ale myśliwy uśmiechnął się krzywo i zaplótł dłonie na piersi. Surową twarz przecięła zmarszczka.
- Najpierw przyrzeknij, że nie zabijesz mojego syna i pomożesz mu inaczej. – Drowka przez chwilę patrzyła na niego. W końcu gwizdnęła i znów spojrzała w przestrzeń.
- Jeśli uznam, że twoje informacje są wartościowe, zabiorę go do Białych Wiedźm. Znachorek mieszkających między Puszczą Głuchych Ech, a Lasem Martwej Ziemi. – Mężczyzna zadrżał.
- Na tym cmentarzysku cokolwiek żyje?
- Informacje. – Ucięła, a myśliwy skrzywił się.
- Słyszeliśmy, że Biały Kruk przeniósł się z okolic Prądnicy na wschód.
- Wiem już, że udał się w stronę Cichorzecza. Musisz się bardziej postarać.
- Nie, nie! Właśnie to mylna informacja. Nie jesteś pierwszą, i nie ostatnią, która próbuje go dopaść. To pewnie mylna plotka. Wieszczka przepowiedziała nam, że ci którzy go szukają znaleźć podołają na wschodnim brzegu Pylicy.
- Pylica to miasto i to cholernie daleko stąd. – Mruknęła kobieta. – Czy ty aby nie próbujesz mnie oszukać?
- Nie, nie. Pylica to zapewne i miasto, ale też rzeka. Podobno spływa gdzieś z Gór Popielatych i stąd jej nazwa. Niesie ze sobą popiół z tamtejszego wulkanu. Vildeberg Stary mówił kiedyś, że tamtędy przechodzą nieznane szlaki handlowe, które kiedyś wyrobiono, by nie przechodzić przez te przeklęte góry. Podobno można nim dotrzeć do…
- Bagnogórza. – Dokończyła za niego i odepchnęła się od ściany. Splunęła na bok i strzeliwszy karkiem ruszyła w ciemność. - Za kwadrans twój dzieciak ma być gotów do drogi. Niech się pożegna z rodziną. Za dwa tygodnie wróci. – Myśliwy przez chwilę patrzył za oddalającą się sylwetką. Sam splunął przez bark, by czarne cholerstwo nie sprowadziło pecha i wszedł do środka.


***

Roger nadal nie wierzył, że ojciec kazał mu iść z tą kobietą, że mieszkańcy miasteczka zaczęli się dzielić, próbując zdecydować jaki los ma przypaść w udziale akolitce, ale przede wszystkim nie mógł pojąć, jak to możliwe, że jego przyjaciele nie chcieli nawet podać mu ręki na pożegnanie. Jechał w milczeniu, obejmując drowkę w pasie, by nie spaść z jej kasztanka.
Ogier miewał nierówny rytm, przez co Roger co jakiś czas niemal spadał.
- Mogę się o coś spytać? – Odezwał się, gdy Śródlesie zniknęło wśród grubych konarów Puszczy Głuchych Ech.
- Co? – Spytała sucho. Od początku dało się wyczuć, że nie jest zadowolona z konieczności wożenia dodatkowego balastu.
- Dlaczego w przepowiedni mowa była o nierządnicy? Przecież sama pani powiedziała, że Dalię spotkało coś złego, a ojciec zawsze mówił, że nierządnica sama sprowadza na siebie taki los.
- Bies nie może porwać kobiety od tak. Demony posługują się paktami. Oznacza to tyle, że sama mu się oddała. Zapewne, gdy przybrał ludzką postać i ją uwiódł. – Powiedziała beznamiętnie. – Skoro była kapłanką Very i miała być cnotliwa, to ktoś mógłby nazwać ją nierządnicą.
- Acha – Powiedział chłopiec, kompletnie nie rozumiejąc. Powoli wjeżdżali w gąszcz, a masywne drzewa zamykały nad nimi swe objęcia, odcinając tym samym mętne światło księżyca. Nie minęło wiele czasu nim Roger zasnął znużony wrażeniami dnia, coraz regularniejszym krokiem konia i cichym pomrukiem drowki, która wpatrywała się w wyciągnięty z kieszeni kamień. Nie zauważył, gdy twardy trakt wyłożony kamieniami przeszedł w błotnistą breję, a krzaki zarosły pobocze. Spał, gdy sękate gałęzie sięgały coraz niżej, momentami zmuszając drowkę do pochylenia głowy. Jedynie nieco się przechylił, gdy zatrzymali się jakiś czas później. Reszta nocy minęła mu wyjątkowo spokojnie.
Nareszcie mogę postnąć swe dziecię. Historia toczy się w świecie całkowicie przeze mnie wymyślonym i powoli tworzonym. Jako, że nie wytworzyłem do końca rasy, z której faktycznie pochodzi bohaterka to korzystam z nazwy, która wszystkim sugeruje pewne standardy i jest zrozumiała. Opowieść będzie przebiegać z dwóch perspektyw, ale do czasu części drugiej wolę nie spoilować. Mam nadzieję, że przypadnie wam do gustu. Drugą część opisu sugeruję przeczytać PO zapoznaniu się z treścią, bo zawiera spoilery.

PS. Tak, początek to parafraza Nietzschego

-----------------------------------------------------------

SPOILER
Podejrzewam, że osoby, które zapoznały się nieco z polską fantastyką będą kojarzyć historię z Wiedźminem - w końcu pojawia się łowczyni potworów, pojawia się dziecko, jest jakaś wróżba etc. Niestety nie mogę uniknąć takiego skojarzenia u czytających, a szkoda. (tak parę osób już skojarzyło) Chciałbym w tym miejscu wyjaśnić, że nie ma się czym martwić. Dopiero czytam Wiedźmina, a postać powstała w mojej głowie sporo czasu temu i stwierdzam, że różni się od Geralta czy dowolnego innego łowcy z prozy Sapkowskiego swoim podejściem, poglądami i... tym czym się zajmuje. Nie przybliżę tematu dopóki fabuła nie nakaże ujawnienia  tego fragmentu, ale podobieństwo jest pozorne. Jeśli chodzi o dzieciaka czy przepowiednie to w znacznej mierze narzędzia narracyjne, nie zaś główne wątki, choć są również istotne. Mam nadzieję, że to rozwiało pewne wątpliwości i niepotrzebne skojarzenia.

Cheers
© 2014 - 2024 Wysep
Comments2
Join the community to add your comment. Already a deviant? Log In
Wysep's avatar
Wprowadziłem drobną poprawkę. Okazało się, że fragment kończący rozmowę z ojcem został ucięty i nie miał sensu + gdzieś wkradł się niepotrzebny enter. Druga część pojawi się do środy.